Terror szczęścia

Kiedyś na topie była miska humusu w towarzystwie pomidorków koktajlowych, potem na krótko przyszła moda na melanż na trawie, potem spadł śnieg i w dobrym tonie było zamulać. Dziś zasadniczo chcąc pozostać jazzy mamy dwie opcje – albo biegać, albo być szczęśliwym. Z bieganiem to bez żartów, nie próbujcie bez nadzoru starszych, bo się możecie nabawić zmian w mózgu i zanim się obejrzycie biegniecie szósty tydzień przez Polskę i zaczynacie niebezpiecznie zbliżać się do Krakowa, do którego oczywiście nic nie mamy, ale robienie im tam stolicy to był fakap na wieki wieków.

Pozostaje być szczęśliwym. Więc skoro w tym tygodniu w Twojej sypialni nie było chociaż trzech modelek i nie imprezowałeś na jachcie znajomego koło San Francisco albo przynajmniej na Mamrach, to przegrałeś życie i nie masz po co wstawać. Ale spokojnie, coś się da uratować. Tu proponujemy kilka sprawdzonych technik:

– na polską reprezentację, zwaną też „Polacy nic się nie stało”: po pierwsze wyrzuć ze świadomości wszystkie fakty, które zakłócają twoją mlekiem i miodem płynącą egzystencję. Nie przyjmuj do wiadomości, że nie masz pracy/miłości/pieniędzy. Po prostu uznaj te fakty za nieistniejące. Możesz nawet wychodzić do biura/na randki/na zakupy. Fakit, i tak za wiele się na takich wyjściach nie dzieje, więc przy dobrym nastawieniu nie poczujesz różnicy. Co więcej, ominie cię wiele rozczarowań z serii „a on dostał podwyżkę a ja nie”, „a ten kolega to mi zmarnował dwie godziny życia”, „a koleżanka miała być jak połączenie Angeliny i Charlize”. A stąd już prosta droga do wiecznej szczęśliwości.

– na Instagram – to stosunkowo najprostsza technika. Robisz zdjęcie czegokolwiek, najlepiej tego, co wszyscy już widzieli, nakładasz właściwy filtr i postujesz. Tu życie stanowi niewyczerpane źródło inspiracji – zacznij od prostych rzeczy, typu jajecznica, pies (jak nie twój – zalecana ostrożność), przebitka na przypadkowy tłum. Weź udział w czelendżu #100happydays. Dzięki temu wszyscy wiedzą, że masz zajebiste życie. Uwaga – trzeba wrzucać zdjęcia szybko, zanim zorientujesz się, że to bez sensu, twoje życie to głównie płacenie rachunków i nieudane randki, a jedyny happy day, jaki miałaś/eś ostatnio, to ten, w który odkryłaś/eś niedopitą butelkę wina w lodówce.

– na Steve’a Jobsa, zwaną po polsku „robię to, co kocham”: metoda dla zawodowców, potrafiących kłamać tak dobrze, że udaje im się wyprowadzić w pole samych siebie i się nie zorientować. W skrócie – patrzysz na swoje życie i czym bardziej patrzysz, tym bardziej widzisz, że zawsze chciałeś/aś pracować za marne grosze, mieć rozwalone życie osobiste i czuć ogólną frustrację. Czym bardziej patrzysz, tym bardziej widzisz, że jesteś właśnie w tym momencie, w którym chciałeś/aś być i teraz to nic tylko otwierać szampana.

Na koniec podsumowanie, którego radzimy nie czytać. Nie wiem, jak wy, ale my ciągle wpadamy na teksty typu „wyjdź ze swojej strefy komfortu, poza nią jest magia”, „chcieć to móc”, „możesz wszystko” i takie tam różne. No więc z tego wynika, że jeśli nadal twoje życie nie wygląda jak w teledysku, nie masz miłości życia/Lambo/wstaw dowolne, to tylko TWOJA wina. Bo inni jakoś mogli. Bo rozkręcili ten startup. Bo znaleźli tego jedynego. Bo mają pracę marzeń. A ty nie masz, a przecież „możesz być wszystkim, kim tylko chcesz”. A w ogóle to żyj z pasją. Nas to nie dotyczy, bo jedyna pasja jaką mamy, to spanie i jedzenie, a na tym jeszcze nikt nie zbudował kariery, ale podobno są tacy, co mają inaczej.

Dlatego radzimy – olejcie te starania. W życiu po prostu trzeba mieć farta. Czego sobie i Wam życzymy.

 

featured image by Jasmine Tieu a Creative Common license

Najbardziej przerażające słowo

Mamy wrażenie, że od jakiegoś czasu Internety męczą trzy ważne pytania – co to są jajka po benedyktyńsku, gdzie jest Charlotte czyli miejsce spotkań ministra z przepłaconymi zegarkami i jego trenera fitness oraz dlaczego jest tyle singielek w okolicach trzydziestki.

Na pierwsze pytanie nawet nie próbujemy odpowiadać, na drugie odpowiedź znajdziecie na posłuchach Wprost więc szkoda czasu, za to na trzecie pytanie odpowiemy chętnie, bo temat przerabiamy co dzień, więc jesteśmy z nim na bieżąco, jak z odcinkami Mody na Sukces.

I tu powinny nastąpić werble, ale odpowiedź jest tak banalna, że chyba oszczędzimy zbędnych udziwnień. Otóż wynika to głównie z faktu, że faceci w okolicach trzydziestki zaczynają bać się jak ognia trudnego słowa, które oznacza ósemkę dzieci jak u Amiszów, harówkę od świtu do nocy oraz konieczność zmieniania skarpetek. A owo słowo to ZWIĄZEK.

Związek to taki trudny temat, że właściwie nie wypada o tym mówić w towarzystwie, przed 23:00 i przed pierwszym szotem. Związek prowadzi do niesamowitych komplikacji, łącznie z zakrzywieniem czasoprzestrzeni i kulą u nogi, tudzież przykuciem do kaloryfera. Widziałyśmy kilku kolegów w związkach, którym łańcuch ledwo wystarczał, żeby sięgnęli po miskę z wodą, więc wiemy o czym mowa. W szczególności związek prowadzi do:

– odcięcia od hobby – wiadomo, doba ma raptem 4 godziny, bo resztę czasu poświęcamy na pracę, spanie, picie z kumplami i snucie planów, jak tu zarobić miliony na startupie, na który nie mamy ani pomysłu, ani pieniędzy. I te cztery godziny to jedyne co zostaje zdobywanie nieśmiertelności w Starcrafcie, jazdę na deskorolce, albo oglądnie joemonster.org. I jak to wszystko poświęcić dla dziewczyny, która wymaga, żeby jej opowiedzieć, co się działo w pracy i ogólnie jak się czujesz? I jeszcze co chcesz zjeść? Panowie, macie racje. To jest nieludzkie, tego rodzaju poświęcenie to bohaterstwo i nie można wymagać go od przeciętnego zjadacza chleba, nawet ku chwale ojczyzny.

– porzucenia marzeń o przespaniu się z Megan Fox – to oczywiste, że związki zawężają wybór. Do jednej laski. Toż to koszmar. To znaczy, że nie pójdziecie do łóżka ani z Megan, ani z Charlize Theron, ani nawet z Anją Rubik. Do tej pory ledwie opędzaliście się od supermodelek, gwiazd filmowych, koleżanek z pracy. I nagle tak to wszystko rzucić dla jednej zakochanej w Was dziewczyny? Nie, no przecież macie lustro, i co dzień widzicie w nim, że takie dobro nie może się marnować. Mówimy temu zdecydowane nie i zalecamy trzymać wszystkie opcje otwarte.

– codziennego zmieniania koszulki – to już prawdziwy koszmar i nie poddawajcie się, bo macie Greenpeace po swojej stronie! Świeże ciuchy są przereklamowane, a każde pranie na zawsze zużywa wodę z oceanów i wiatr z lasów tropikalnych i zasadniczo przez to Afryka głoduje. Bądźcie wierni swoim licealnym ideałom, nawet jak pracujecie w korpo. W agencji reklamowej i tak nikt nie zwróci uwagi, dopóki oprócz trzydniowej koszulki macie ze sobą latte na bezglutenowym odtłuszczonym kozim mleku.

Na koniec pamiętajcie – związek nieuchronnie prowadzi do kredytu w frankach szwajcarskich, a ze Szwajcarii to najlepiej mieć co najwyżej Swatcha, chociaż teraz to chyba mało hipsterskie, więc noście go w kieszeni. Nigdy na ręku.

photo credit: dollen via photopin, a Creative Commons license