Jak nie znaleźć chłopaka na letnich festiwalach.

Umówmy się, Warszawa najwyraźniej zrobiła się dla nas za mała. To znaczy jeśli za Warszawę uznamy część lewobrzeżną plus na prawach stowarzyszonych Saską Kępę i okolice Plażowej. Co do reszty się nie wypowiadamy, bo nie mamy paszportu, żeby zwiedzać. Przegląd rynku dobitnie doprowadził do konieczności rozszerzenia pola poszukiwań. A żeby to robić z głową, postanowiłyśmy wycieczki krajoznawcze połączyć z jedyną prawdziwą miłością – muzyką. A poza tym to zawsze niezły pomysł do zagajenia – w końcu o podobnie jak o piłce nożnej, na koncertach też każdy się zna.

Zaczęłyśmy od prostego ruchu, który wymagał zaledwie wycieczki tramwajem, czyli Kings of Leon, Outkast i Guetta na Narodowym. Pomysł był zacny, ale wyszło jak zawsze, bo na koncertach znajomi i znajomi znajomych. A i szalejąca gimbaza. Nie udało się wtopić w tłum szalejących psychofanek, więc impreza spisana na straty.

Następnie Gdynia i stylizacja na RayBany i Huntery na festiwalu bez piwa w nazwie. Nie bardzo wiemy, co tym razem poszło nie tak, ale jedyną sensowną rozmowę z osobnikiem płci męskiej odbyłyśmy z ochroniarzem, tłumacząc mu, że w tej butelce, która przecież ani trochę nie była otwierana, wcale nie jest wysokoprocentowy alkohol, tylko woda, która trochę sfermentowała i że sorry i w ogóle, ale to coś, co nazywają tu piwem to koło piwa nawet nie leżało. Nasza doskonała argumentacja oraz fakt, że podzieliłyśmy się zawartością, zadziałała jak złota karta na wejściu do VIP roomu. Niestety, na tym nasze sukcesy się skończyły.

Następnie niejako z przymusu znalazłyśmy się w Kostrzyniu nad Odrą, co nieuchronnie skończyło się kontaktami z pełnymi zapału wyznawcami kultów wszelakich. Spotkałyśmy fanów Przystanka Jezus, wyznawców kościoła Lech Jasne Pełne oraz Hare Kriszna, ci ostatni nawet próbowali nam wcisnąć voucher na reinkarnację, ale że nie było pewności, czy nie skończy się to koniecznością uprawiana jogi, uciekłyśmy. Żeby nie było – udało się też spotkać kilka sensownych osób, które – podobnie jak my – nigdy w życiu z własnej woli i za własne pieniądze nie wpakowałyby się w błoto i kolejki po kiełbasę. Dzięki nim picie ciepłego piwa prawie nie wykrzywiało twarzy.

Dodatkowo rzutem na taśmę udało się zajrzeć do Katowic, tu jednak wyszłyśmy na zbyt mainstreamowe, ponieważ nie słuchamy Indie, nie jemy eko i ogólnie nie ogarniamy, czemu nie da się żyć bez kiełków i latte na sojowym.

Także jeśli chodzi o imprezy muzyczne, to jeśli spędziliście lato w Cudzie albo na Barce, nic nie straciliście.

Featured image by Martin Fisch a Creative Common license